Często zdarza mi się mówić o rzeczach o których nikt inny nie słyszał. Postanowiłam stworzyć słownik dziwnych zwrotów, który pomoże Wam w rozmowie ze mną. :) Myślę, że kolejnym razem wytłumaczę "masło klarowane" lub "odkurzacz centralny", ale jestem otwarta na propozycje. 
Buziaki:
Blue Bird

Foto by Andrzej Szymański CC BY-NC-ND 2.0

Zacznę od dowcipu niczym rasowy komik: Czasem muszę nosić w pracy dokumenty do podpisania. Niektórzy składają parafkę bez czytania. Mam wtedy ochotę uśmiechnąć się szeroko i krzyknąć z radością: WŁAŚNIE PODPISAŁAŚ DOKUMENTY ADOPCYJNE! DZIĘKUJĘ MAMO! 
Czy jestem złym człowiekiem? 

Pochwalę się też, że odkryłam nową apkę na fb, która pozwala stworzyć własnego avatara a potem robić z nim śmieszne komiksy. Zaczęłam od czegoś takiego:

Dla bat-ziomeczka stworzyłam to (BB-mistrz podrywu):

Prawdziwa zabawa zaczęła się gdy odkryłam zakładkę "WORK". Powstało tam tyle fajnych prac, że walnę je jako prezentację:

UWAGA: apka Bitstrips nie płaci mi za ten post.*

*Ale jakby chciała to ja chętnie przyjmę.**
**PS: to prawda.
Hej dziubaski! Dziś chciałabym Was uświadomić, że jak nigdy nie piszę nic wrednego to nie jest tak... że tego nie myślę. Mam narratora w głowie, który mówi dobre tekściory, ale jestem zbyt wielką pierdołą aby go posłuchać i je napisać. W każdym razie... feel free to use it!
   
PS: Kiedy pierwszy raz zobaczyłam prezentację w PREZI o mało się nie posikałam z zachwytu... Teraz już mi się nie podoba :( Więcej nie będzie.
PPS: Jakby ktoś chciał konkretny obraz z ciętą ripostą to proszę pisać - chętnie wyślę. (Wstawię też na fb aby udawać, że coś się dzieje na moim fanpage'u).
fot. by Alpha CC BY-NC-SA 2.0
Tak kochani - póki co wytrwale chodzę do pracy - a lekko nie jest. Co jakiś czas odkrywam jakąś nową biurową mądrość, połączyłam je wszystkie w... poradnik!  Dłubałam tę prezetację przez cały tydzień ale w końcu jest! Teraz będziecie wiedzieć jak przetrwać trudny czas bycia "tą nową/ tym nowym". 


Na do widzenia opowiem żenujący biurowy dowcip:
-Ja jadę na urlop nad morze z.. teściową. Niech się przyzwyczaja do piachu.
Pozdrawiam:
Blue Bird

Z cyklu: rozmowa o pracę.
(...)
-Czy może pani przyjść na rozmowę na 12?
-Ja wysłałam dużo CV, jakby mogła pani powiedzieć gdzie...
-JA POWIEM! ale zaraz. może być 12:00?
-Tak...
-Bo może być inna godzina.
-Niech będzie ta 12:00.
-Dobrze... to jest na ulicy X, firma nazywa się "/jakieś dziwne słowo/ but".

Jako, że wysyłałam CV do wielu sklepów obuwniczych nie zdziwiło mnie to, że W KOŃCU pojawił się jakiś odzew. 12 godzin przed rozmową, kiedy już poinformowałam znajomych, że "może będę sprzedawać buty" coś mnie tknęło aby sprawdzić tę firmę. Jakież było moje zaskoczenie, kiedy okazało się, że drugi człon nazwy to nie "but" lecz "buD" i że bynajmniej butami się nie zajmują lecz... budowaniem osiedli. W tym roku wysyłałam CV jak głupia i nie wiedziałam jakie ogłoszenie ta firma zamieściła. Wybrałam się więc na rozmowę bez bladego pojęcia na jakie stanowisko aplikuję. Okazało się, że biurowe, że dokumenty, faktury, ogólne szaleństwo. A najśmieszniejsze w tym jest to, że... dostałam tę pracę! Będę miała na warun (ODPUKAĆ) i zakupię stanowczo za dużo komiksów. Zaczynam od jutra - proszę ściskać kciukasy.
fot. Katiew CC BY-NC-ND 2.0

Tymczasem podzielę się z wami moimi doświadczeniami w poszukiwaniu pracy - odbyłam niesamowicie dużo rozmów  i mogę powiedzieć jedno: gdybym wcześniej wiedziała co oznaczają zwroty użyte w ogłoszeniach o pracę to na wiele z nich bym nie odpowiadała. Oto najbardziej podstawowe:



W tym temacie przypominam moje 2 teksty będące opisem pracy-porażki, która to kosztowała mnie dużo cennego czasu a nawet pieniędzy (bo kłamczuchy nie odesłały moich zdjęć!): 

Pozdrawiam:
BB
W moim pokoju komiksiątka stoją na półeczce, ułożone równiutko, seriami. Wersje cyfrowe (tzn. kopie zapasowe tomów które LEGALNIE  kupiłam... oczywiście) poopisywane w folderkach, podfolderkach, podpodfolderkach... A więc:

Taka smutna refleksja mnie dopadła kiedy zdałam sobie ze sprawę, że jak nie chcę płacić 500 zł za warun to powinnam zacząć się uczyć. Zamiast tego chwyciłam denaturat i... w końcu ogarnęłam swojego odrapanego składaczka (Jubilat II -nie ma lipy). Zmyłam z niego 3-letnie błoto, zdarłam wypłowiałe nalepki, zdemontowałam klekoczący bagażnik i wygląda... całkiem przyzwoicie. Jak zmrużę swe błękitne oczka to mogę go wziąć za stylowy rower miejski.
Zdjęcie strategiczne - nie widać ubytków farby (lakieru?).

A teraz cofnijmy się w czasie:
Kiedy dziadek kupił mi to różowe coś na gwiazdkę wzbudził w rodzinie niemałe zdziwienie. Było to w tak zamierzchłych czasach, że jak tatuś posadził mnie na tymże rowerku to nie byłam nawet bliska dosięgnięcia do pedałów. Jak przez mgłę pamiętam strach, że zlecę z siodełka "bo to takie wielkie było". 

Kiedy w końcu urosłam rower mnie wkurzał. Wszystkie dzieci miały bajery, przerzutki, koraliki w szprychach... a ja? TO!

Kiedy urosłam jeszcze bardziej i zaczęłam zwracać uwagę na coś takiego jak "estetyka" było mi za złomka wstyd. Swoje na nim szalałam... Odrapany z farby... no i ten bagażnik! Jak jechałam to ludzie 5 metrów do przodu słyszeli, że się zbliżam! Lubiłam żartować, że takim czymś to nawet złomiarz by pogardził.

Niedawno zawitała u nas "moda na 2 koła" (częściowo wymuszona kosztami transportu). Ludzie nie jeżdżą jednak sportowymi rowerami z przerzutkami tylko... mniej więcej czymś takim co posiadam. W najśmielszych snach jednak nie podejrzewałam, że aby składak prezentował się godnie wystarczyło go... umyć. ;)

Serdecznie pozdrawiam wszystkich fanów wycieczek rowerowych (chciałam napisać "fanów pedałów", ale to był zły pomysł). Buziakuję bardzo:
Blue Bird

P.S. Połączenie w poście zdjęcia znaku z kangurem, geek girl problems oraz relacji o rowerze ma wam pokazać, że nawet w moich wpisach jest bałagan.
~Kobieta-humanista (namiętnie interpretuje wszystko)
Udało mi się szczęśliwie powrócić z wakacji nad naszym drogim Bałtykiem. A nawet, wbrew mojemu genowi bladości, troszkę opalić! <sukces bardzo> Kolejną radością jest fakt, że następny rok mam ten sam strój kąpielowy. Nieopatrznie podzieliłam się tym spostrzeżeniem z rodzinką. Skończyło się to tak:


Next problem to zdjęcia -ja oczywiście chciałam bardzo ale tatuś... Meh :< Tatuś nie rozumie potrzeby dzielenia się fociami z fejsbukiem:
(Ojciec postąpił wg. zaleceń mamusi, troszkę stopy mi uciął, ale zdjęcie wyszło zacne. Adoratorzy już się ustawiają pod balkonem. Prawie... Tzn. są wstydliwi i dlatego ich nie widać.)

Ostatnią wakacyjną dramą był automat z pluszakami. Pożyczyłam od brata całe 5 zł by wygrać maskotkę, hak chwycił upragnioną zdobycz i... wypuścił ją. Cierpiałam bardzo.
Jakby ktoś posiadał to cudo i chciał wysłać niepocieszonej niewieście to ja chętnie przyjmę.

Pozdrawiam gorąco, naładowana słońcem jak bateria słoneczna / Superman:
Blue Bird

Moje:
-związki,
-pseudo związki,
-nie wiadomo co,
-to skomplikowane,
-a idź panie w pokrzywy
są bardzo inspirujące! Wybaczcie komiksowy ton, ale czasem muszę coś takiego dodać :)




Mój umysł spłodził kiedyś taki tekst - świat jest już chyba na niego gotowy:


Ostatni egzamin w sesji letniej za mną... Z czystym sumieniem mogłam rozpocząć... 3 tygodnie praktyk w urzędzie gminy. #mojeżycietakiepiękne. Jako "praktykantka" czy, jak nazywają mnie panie współpracowniczki, "stażystka", przydzielone zadania są nudne oraz mało wymagające intelektualnie - wpisuję w bazę danych TONĘ informacji o mieszkańcach. Zanim zaczęłam działać na komputerze, dostałam grubaśną tekę z aktami nowo zameldowanych osób i miałam ułożyć je według miejscowości - na terenie mojej gminy jest ich aż 16! Gdy z radością skończyłam, dowiedziałam się, że mam każdą z miejscowości poukładać nazwami ulic... ALFABETYCZNIE. ;_; Nie, nie czuję abym się rozwijała albo czegoś uczyła (no, może poznałam imię "Krzysztofa", które było dla mnie nowością, ale tak poza tym...). 

Jedynym dużym plusem są panie współpracowniczki. Jestem nazywana: "serduszkiem" czy "kochaniem", dzielą się ze mną ciastem i razem pijemy kawki, jak uda się znaleźć chwilę wytchnienia. Zazwyczaj irytuje mnie zdrobnienie "Małgosia" ale tam czuję się tak jakby wypowiadała je moja kochana babcia. ;) Bardzo podoba mi się podejście do petentów - nawet jeśli biuro powinno być już zamknięte dla interesantów z racji godziny - panie zawsze każdego przyjmą. BA! W poniedziałki kiedy urząd czynny jest aż do 18:00, zostają po godzinach i obsługują tak długo, aż ostatnia osoba nie wyjdzie. Stosunek do ludzi też pro - zawsze z każdym porozmawiają, pomogą... Siedząc tam, pomiędzy tymi sympatycznymi kobietami, zastanawiam się dlaczego powstają stereotypy o wrednej babie z urzędu nie chcącej załatwić niczego. 

Czy jak patrzę na urząd od drugiej strony to mam jakieś przemyślenia? TAK! Na Boga - zabierzcie urzędnikom papier! A tak serio: należałoby zmienić procedurę komunikacji pomiędzy jednostkami. Już tłumaczę jak wygląda wysyłanie CZEGOKOLWIEK.
1) Urząd A wysyła pismo do urzędu B mailem. CZYLI: pani w urzędzie A pisze sobie na komputerku pismo, drukuje je, stempluje, skanuje, wysyła. MAMY 1 KARTKĘ
2) Pani w urzędzie B odbiera maila. Drukuje to pismo i stempluje na nim datę wpłynięcia. MAMY 2 KARTKI.
3) Pani w urzędzie B odpowiada na maila, drukuje odpowiedź, stempluje, skanuje, wysyła. MAMY 3 KARTKI
4) Pani w urzędzie A drukuje to pismo, stempluje i chowa do akt. MAMY 4 KARTKI.
Oczywiście zakładając, że odpowiedź ma tylko 1 stronę, bo jeśli chodzi o dane osobowe to, tak z doświadczenia z wpisywaniem, wiem że ma aż 3.

Swoją drogą: bardzo rozbawiła mnie pani, która zeskanowała odpowiedź i próbowała ją wysłać. W końcu się zorientowała, że jak w nazwie pliku jest kropka to nie chce się załączyć do maila, więc co zrobiła? Zmieniła nazwę? NOPE. Zeskanowała jeszcze raz i nadała inny tytuł. :)

Czy jest coś jeszcze co bym zrewolucjonizowała? Samorządy powinny mieć jedną, wspólną bazę danych. Prawda taka, że wklepuję w komputer informacje które przesyłają gminy poprzedniego zamieszkania. Jeżeli mieszkaniec się przeprowadzi to mój urząd też wyśle za nim wszystkie dane: numery wcześniejszych dowodów osobistych, miejsc zameldowania, stanów cywilnych... I jakaś pani w kolejnym urzędzie będzie musiała wstukiwać to wszystko po raz kolejny. Szkoda na to:
a) czasu,
b) papieru,
c) miejsca by tę całą makulaturę składować. 

Widzicie? Tyle refleksji, a jestem tam dopiero czwarty dzień! :D Na koniec chciałam Wam jeszcze przypomnieć, że piszę teraz w 2 miejscach:
1) http://niespie.com/ - znajdzie tam moje 2 teksty: sprawozdanie z Dnia Komiksu oraz gorące zaproszenie na Dzień Batmana. Polecam też oczywiście inne artykuły - wszystkie je przeczytałam i muszę stwierdzić, że są bardzo spoko.
2) pod nieśpie.com mam własną subdomenę (tak, tak... zanim jej nie dostałam nie miałam bladego pojęcia co słowo "subdomena" oznacza). Wisi tam już mój jeden tekścik, który mam nadzieję się spodoba ;). Czym by tu jeszcze zachęcić....? AHA! W zakładce "o mnie" znajdziecie focie mej skromnej osoby. Mamusia skomentowała ją tak: "czemu wysłałaś akurat to zdjęcie? Wyglądasz na nim jak facet!". Sprawdźcie sami czy kochana rodzicielka ma rację ;)

Pozdrawiam (padająca o 20:00 na łóżko niczym zwłoki na tył bagażnika):
(zapracowana i wyczerpana) BB
Wymyśliłam ten tekst kupę czasu temu i obiecałam sobie, że wstawię na jakieś święta. Mijały jedne, drugie, trzecie a ja wciąż zapominałam - macie teraz mem pt. "TYPOWY KATOLIK 20+":
(Ogólnie genialnie jest wrzucać takie rzeczy tuż po tym jak twoi rodzice dowiedzieli się, że prowadzisz blog i nawet na niego zaglądają -brawo ja!)

Dzwonek domofonu przerwał ciszę w domu. Kto to może być? Nikt się gości nie spodziewał, a godzina 20:00 nie jest najlepszą porą na niezapowiedziane wizyty. Usłyszałam, że tata rozmawia z Sąsiadem - zaintrygowana poszłam na dół aby dowiedzieć się cóż ciekawego się wyprawia. Dalej sprawy potoczyły się już szybko...
Dowcip sytuacyjny na dzień dobry:
-BB, gdzie ty jedziesz na ten Pyrkon? Do Warszawy, nie?
-Cóż... Jak sama nazwa wskazuje... NIE.

Jak mogłabym o tym nie napisać? Atmosfera festiwalu była wspaniała, co jakiś czas wpadałam na kogoś znajomego, poznałam też parę nowych ludzików z którymi po prostu rozmawiałam w tzw. międzyczasie. Panele prowadziły osoby niesamowicie sympatyczne, można było podejść, zagadać, zupełnie bez spiny.
Piątek, sobota, niedziela offline. Jak zaczęłam ogarniać co się działo na fb pod moją nieobecność to się prawie popłakałam i pojawiła się refleksja "po co mi fb? nie chcę juuuuż, nie mam siły wszystkiego ogarniać, kasuję konto!". -spokojnie już mi przeszło. 

Zakup biletu

W zeszłym roku to był jakiś koszmar, kolejka długa i parę razy byłam już bliska powiedzenia "fu*k it! spadam stąd!". Kiedy w tym roku próbowałam namówić kogoś na pójście ze mną wszyscy momentalnie przypominali mi ten post (zupełnie nie rozumiem czemu ja z przeszłości napisała "Batcave" z małej literki a "internet" z dużej). Stworzyłam więc historyjkę zachęcającą. Nikogo nie zachęciła aby wydać 50 zł na wejście ze mną, ale wspięłam się na wyżyny kreatywności przy wymyślaniu więc ją tu zamieszczę:
Każda dziewczynka pyta się kiedyś swojej mamusi "Czy rodzenie dzieci boli?". Mama wtedy opowiada: "jak nic na świecie, ból jest niewyobrażalny, okropny, szczególnie przy drugim dziecku bo wtedy już wiesz czego się spodziewać. Ale potem dostajesz małą kruszynkę na ręce i już nie pamiętasz o tym, jesteś szczęśliwa." No i dokładnie tak samo jest na Pyrkonie. Stanie w kolejce jest niewyobrażalnym bólem duszy, o którym zapominasz jak już w końcu wejdziesz do środka. 
Tym razem bilet można było kupić dzień wcześniej i nie spisywano wszystkich możliwych danych z dowodu osobistego. Cała operacja zdobycia wejściówki zajęła 3 minuty. Tydzień wcześniej byłam w urzędzie skarbowym i załatwiłam swoją sprawę w takim samym okresie czasu. O.o Świat oszalał, dostałam się do alternatywnej rzeczywistości. 

Atrakcje

Hmmm.... Jakbym chciała opisać wszystko na czym byłam to zrobiłby mi się z tego blog komiksowy, a doskonale wiem że komiksiarzy tu nie uraczę... W każdym razie byłam na 11 komiksowych spotkaniach trwających po godzinie... i to w samą sobotę (piątku i niedzieli nie liczyłam bo jestem leniwa as shit i nie chcę mi się przeglądać programu one more time). Usiadłam wtedy na żółtym krzesełku w sali komiksowej o 10:00 i wstałam z niego o 18:00, odsapnęłam 2 godzinki i powróciłam na 3 kolejne. Kiedy po tych ośmiu ruszyłam się z tyłeczkiem byłam autentycznie zmęczona a przecież słuchałam fajnych, interesujących rzeczy, nie wyobrażam sobie chodzić do pracy na 8 godzin. Studia trwajcie. Samo "odsapnięcie" było możliwe w czytelni komiksowej biblioteki UAMu. Świetny pomysł, aby promować olbrzymie komiksowe zbiory uniwerku w ten sposób. Sama raz w tygodniu odwiedzam czytelnię aby zagłębić się w lekturze trudno dostępnych pozycji, myślę, że kiedyś także o tym napiszę.

Jak ja tam przeżyłam?

Moja komiksowa pasja starła się na miejscu z dwoma innymi moimi hobby -spaniem i jedzeniem i, O DZIWO, wygrała. Wracałam do domu po 1:00 umyć się i walnąć na łóżko. 4-5 godzin później pobudka, robienie piramidy kanapek, termosu z herbatą i ruszamy na Festiwal. W ciągu tych 3 dni spałam w sumie 9 godzin - w niedzielę wstałam siłą woli i entuzjazmu, bo mój organizm mówił: NIE. I faktycznie robiłam wtedy  ze zmęczenia dziwne rzeczy jak np. zakręcanie termosu z zaparzankami herbaty zapominając nalać tam wody. Od przeczytania Sandmana nie używałam już powiedzonka "sen jest dla słabych" na Pyrkonie znowu zaczęłam. Jeść też nie zawsze miałam czas, bo jeden panel się przedłużył, drugi zaraz się zaczynał, jakoś tak głupio w tłumie ludzi wyjąć kanapkę z salami. Natomiast byłam tak zaabsorbowana tym co się dzieje, że zwyczajnie zapominałam o głodzie. Negatywnym efektem całej sytuacji jest niechęć do kanapek jaka się we mnie narodziła - kiedy w niedzielę jadłam wieczorem odgrzewaną, ale domowej roboty, pizzę prawie się popłakałam z radości, że to nie kanapeczka.

Podsumowanie

Jakby ktoś nie wydedukował z tonu mojej wypowiedzi -było NIESAMOWICIE. Zupełnie nie żałuję że będę odsypiać to przez cały tydzień. Dodatkowo na całość wydałam tylko 20 zł - zakup komiksu od Kobiety Ślimak, więc mój portfel jest ze mnie dumny. (TAK, udało mi się powstrzymać od wydania 40 zł na skórzaną bransoletę z logo Batmana). Dlaczego tak mało drogocennego złota poszło? Jako osoba dorosła i odpowiedzialna załatwiłam hajsy na wejściówkę w sposób nieobciążający mnie, niezwykle sprytny i dojrzały, wyglądało to tak:
-Mamuuuuś, bo jest taka sprawa....
I tym optymistycznym akcentem kończę zdawanie relacji, oddaje głos do studia:
Blue Bird

Wyobrażenia wszystkich na temat "o czym szeptem mówią studenci na wykładach":


-Impreza!
-Gdzie?
-Czy to istotne? BĘDZIE PIWO!!!
-Taaaak, nawalmy się jak nieboskie stworzenia i umierajmy przez 3 dni.

O czym faktycznie szeptem mówią studenci na wykładach:


-Wiesz... Ja jako dzieciak jadłam plastelinę.
-Ja pastę do zębów. Ale to była tutti frutti więc była...
-WIEM, taka dobra... :3

true story bro

Nie martwić mi się! W tłusty czwartek kalorie idą paniom w cycki a panom w bicepsa. :D
W mojej głowie pojawiła się dziś taka wątpliwość (aż boję się co jeszcze można tam znaleźć):

Jest to bardzo uzasadnione pytanko bo Ciocia Wiki mówi: 
Ekshibicjonizm –  stan, w którym jedynym lub preferowanym sposobem osiągania satysfakcji seksualnej jest demonstrowanie swoich narządów płciowych (..) obcym osobom - zazwyczaj płci przeciwnej - które się tego nie spodziewają. (...) Reakcja lęku/szoku u świadka tego zdarzenia zwiększa podniecenie ekshibicjonisty
Więc tak serio, wyobraźmy to sobie: 
Mężczyzna rozpina swój długi płaszcz w ciemnej alejce, zdaje się nie czuć przenikliwego chłodu październikowej nocy. Słyszy stukot obcasów, w szybkim tempie zbliża się on do niego. Z uśmiechem na twarzy staję na środku uliczki, osoba idąca nie może go wyminąć. Jego ofiara, młoda dziewczyna, zastyga w bezruchu, oczy robią się ogromne ze zdumienia. Po chwili zaczyna się śmiać. Klepie gościa po ramieniu i mówi: "nie no, z czym do ludu? Chłopie, powinieneś dostać jakiś stopień niepełnosprawności za coś takiego... Współczuję..." i odchodzi chichocząc...
Matko jak ja tu dawno nie zaglądałam! Wchodzę i znajduję info że jeden komentarz czeka na opublikowanie. Patrzę, patrzę, nie wierzę... Ktoś coś skomentował -łzy wzruszenia. ;_; <wow wow taka wielka bloggerka wow ludzie komentujo fejm wow wow>

Wiem, dawno nic nie było, obijam się. No ale sesja z jednej strony zabija wenę twórczą, a z drugiej sprawia, że mam ochotę robić rzeczy bez sensu jak ten mem:
Im goręcej będzie na studiach, tym więcej mojej aktywności internetowej będziecie mogli uraczyć. Bądźcie cierpliwi!
Jak zawszę buziakuję:
BB

Obsługiwane przez usługę Blogger.